Czasami lepiej się porozumieć

Joanna Marska-Romaniszyn    18 października 2016    Komentarze (0)

porozumienie z deweloperem

Chciałam dzisiaj poruszyć temat, który może niektórych czytelników zdziwi – bo jestem radcą prawnym, reprezentuję klientów przed sądami. Wiele osób, gdy myśli o profesjonalnych pełnomocnikach – adwokatach i radcach prawnych – wyobraża sobie, że robimy wszystko, by zniechęcić swoich klientów do ugodowego załatwienia sporu, i wniesienia sprawy do sądu (albo zaciekłej walki z drugą stroną, jeśli sprawa już do sądu trafiła).

.
Jest w tym stereotypie trochę prawdy, ale to nastawienie się zmienia. Coraz więcej pełnomocników namawia klientów, by najpierw spróbować polubownego rozwiązania sprawy – przed wniesieniem sprawy do sądu albo później, w drodze ugody przed sądem czy mediacji. Ja też uważam, że lepiej, gdy obie skonfliktowane strony się porozumieją i wspólnie znajdą rozwiązanie (nawet jeśli będzie się to wiązać z pewnymi ustępstwami), niż gdy jedna z nich wygra w sądzie (ale będzie ją to kosztować wiele czasu, nerwów i pieniędzy).

.
Sprawa, którą opisywałam tu i tu jest świetnym przykładem na to, że czasami okazuje się, że sprawy w sądzie tak naprawdę nie wygrał nikt, bo wynik nie jest satysfakcjonujący dla żadnej ze stron, a obie strony poniosły koszty.

W sprawie tej Sąd Najwyższy nie tylko rozstrzygnął, jak należy rozumieć postanowienia umowy, ale również stwierdził:

Należy […] podkreślić, że do tego procesu w ogóle nie powinno dojść, a skoro już doszło, jest to sprawa, która szczególnie nadawała się do mediacji i ugody. Z akt sprawy wynika, że w chwili zawierania umowy przedwstępnej obie strony rzeczywiście chciały zawrzeć umowę ostateczną, a żadna z nich nie zakładała pojawienia się wzmianki w księdze wieczystej.”

.
Przypomnę, jak wyglądała sytuacja: gdy już było wiadomo, że dział IV księgi wieczystej wolny jest od wpisów, nic nie stało na przeszkodzie temu, by deweloper i kupujący A.F. porozumieli się i zawarli umowę przenoszącą własność mieszkania. Przecież o to chodziło od samego początku, i po to strony podpisały umowę deweloperską – A.F. chciał kupić mieszkanie, deweloper chciał zarobić.

Równie dobrze mogli po prostu uznać, że umowa została rozwiązana. Deweloper by wtedy oddał wpłacone 260.000 zł, i mógłby sprzedać mieszkanie innej osobie. A.F. mógłby kupić inne mieszkanie.

Zarówno w jednej jak i drugiej opcji nikt by nie stracił – ani A.F., ani deweloper.

Takie rozwiązanie byłoby również sprawiedliwe. Z jednej strony – wzmianka o wpisie hipoteki przymusowej nie pojawiła się z winy dewelopera, więc niesprawiedliwe byłoby karanie go za to, że umowa nie doszła do skutku w terminie. Z drugiej strony trudno się dziwić A.F., że nie chciał podpisać umowy przeniesienia własności.

.
Z logicznego punktu widzenia, A.F. i deweloper powinni się po prostu porozumieć.

Najwyraźniej jednak emocje wzięły górę – może rozgoryczenie, może trochę chęć postawienia na swoim i zrobienia na złość drugiej stronie, a być może również chęć zysku i uzyskania 260.000 zł „za nic”.

A.F. uznał, że w związku z odstąpieniem od umowy należy mu się nie tylko zwrot wpłaconych pieniędzy, ale też że deweloper powinien zapłacić dodatkową „karę”. Deweloper zdecydował, że nie odda A.F. wpłaconego zadatku, bo to A.F. powinien ponieść „karę”.

.
Tymczasem z orzeczenia Sądu Najwyższego wynika, że sprawa powinna zakończyć się uznaniem, że A.F. należy się zwrot wpłaconych 260.000 zł, ale nie należy mu się pozostałe 260.000 zł, których również dochodził od dewelopera. Czyli zarówno A.F. jak i deweloper wygrają „w połowie”, i „w połowie” przegrają.

.
Ale moim zdaniem tak naprawdę i jeden i drugi przegrają:

  • ponieśli koszty sądowe,
  • ponieśli koszty wynagrodzenia swoich pełnomocników,

Na etapie postępowania przed sądem apelacyjnym A.F. poniósł już koszt co najmniej 64.615 zł (!!!) (podejrzewam, że więcej, bo wynagrodzenie dla prawnika mogło być wyższe), a dojdą do tego kolejne koszty.

  • stracili sporo czasu na kompletowanie dokumentacji, składanie wyjaśnień w sądzie, polemikę z przeciwnikiem w pismach procesowych, może również chodzili na każdą rozprawę. A.F. robił to osobiście, w przypadku dewelopera robili to jego pracownicy, którzy nie mogli w tym czasie zająć się swoimi obowiązkami

Sprawa trwa od lipca 2012 r. i prawdopodobnie jeszcze się nie zakończyła, czyli trwa już 4 lata!

  • stracili sporo nerwów.

I to nie tylko A.F. te nerwy tracił. Nawet gdy deweloper z prawnego punktu widzenia nie jest człowiekiem a „odczłowieczoną” firmą, to przecież tak naprawdę firmę tę tworzą ludzie. Pracownicy stresują się, gdy muszą występować przed sądem jako świadkowie, osoby zarządzające firmą stresują się, że firma będzie miała mniejszy zysk (w przypadku niewielkiej firmy deweloperskiej kwota 520.000 zł wcale nie jest mała).

.
Efekt więc będzie taki, że po 4 latach i poniesieniu znacznych kosztów, i deweloper i A.F. znajdą się w punkcie wyjścia. Być może jeden i drugi będzie czuł się pokrzywdzony takim rozstrzygnięciem.

Czy nie byłoby lepiej, gdyby te 4 lata temu po prostu ustalili, że rozstają się w zgodzie i potraktują sytuację tak, jakby do umowy nie doszło?
.
.

Save

Designed by Freepik


Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /home/emarketi/domains/umowazdeweloperem.eu/public_html/wp-content/themes/thesis_184/lib/classes/comments.php on line 43

{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }

Dodaj komentarz

Cieszę się, że chcesz skomentować ten wpis – pamiętaj jednak, że na blogu nie udzielam porad prawnych. Jeśli jesteś zainteresowany taką poradą albo masz pytania dotyczące Twojej umowy deweloperskiej, napisz do mnie na adres joanna.marska@umowazdeweloperem.pl.

Poprzedni wpis:

Następny wpis: